Rozdział 39
Vanessa po paru dniach wyszła ze szpitala, opiekuję się nią jak tylko mogę.
Jeśli chodzi o narkotyki od czasu do czasu wezmę.
Vanessę pilnuję alby nie ruszyła tego gówna.
Podobno Justin wyszedł z więzienia i chcę odnaleźć Van.
nie pozwolę !
Tym bardziej Vanessa nie może się dowiedzieć o tym ponieważ będzie przeżywała a jest w ciąży i nie pozwolę aby się denerwowała bo może zaszkodzić dziecku.
-Co robisz, kochanie ? -Zapytała Van przytulając mnie od tyłu.
-A myślę - obróciłem ją i przytuliłem.
-Masz ochotę na spacer? -Zapytała
-Chętnie, ale ubierz się ciepło bo jesienne popołudnia są chłodne.
-Ehh.. - westchnęła, ponieważ każe jej ciągle ciepło się ubierać żeby nie zachorowała. - to ja za 10 minut jestem gotowa.
-Ok -powiedziałem i pocałowałem ją w czoło.
Po 10 minutach Van zeszła na dół.
-Moim zdaniem za lekko się ubrałaś. - powiedziałem stanowczo.
-Oj przestań, przecież będe miała jeszcze kurtkę.
-Na pewno będzie ci ciepło?
-Na pewno - uśmiechnęła się.
-No dobrze idź ubieraj buty, ja za raz będe.
-ok
Pobiegłem na górę aby wziąć skórzaną kurtkę z szafy.
Gdy zszedłem Van była gotowa, więc założyłem szybko buty i kurtkę i wyszliśmy z domu.
Szliśmy powoli chodnikiem trzymając się za ręce.
Gadaliśmy o przyszłości.
O tym czy to chłopiec czy dziewczyna.
Jak może mieć na imie.
Gadaliśmy o WSZYSTKIM.
Usiedliśmy sobie na ławce w parku.
Oparła głowę o moje ramie i siedzieliśmy.
Minęło około 30minut, zrobiło się strasznie zimno.
-Może pójdziemy na jakąś herbatę ? -zapytałem.
-ok, już trochę zimno się zrobiło.
-mówiłem ubierz się cieplej ! - Powiedziałem
Wstaliśmy i wolnym krokiem ruszyliśmy w stronę kafejki na rogu.
Gdy już doszliśmy, weszliśmy spokojnie wieszając kurtki na wieszaku, który znajdował sie przy wejściu.
Van poszła zająć wolny stolik a ja poszłem zamówić herbatę.
-Poproszę dwie herbaty i dwa placki z truskawkami.
-Już się robi. A czy pan nie jest członkiem tego sławnego zespołu?
-Byłem. Zespołu już nie ma.
-Ojej. A czy załapałabym się jeszcze na autograf? -zapytała zawstydzona.
-No dobrze. - zauważyłem uśmiech i radość w oczach tej blondynki .
-Dla kogo.?
-Elizabeth - posłała uroczy uśmiech.
-Proszę. -powiedziałem podając jej kartkę
-Zamówienie będzie za 5 minut.
Kiwnąłem głową i ruszyłem w stronę Van, która siedziała pod oknem
-Jestem zazdrosna.
-heh. -zaśmiałem się a ona popatrzyła na mnie oburzona.
-Widziałam jak patrzysz się na tamtą blondynkę!
-Och.. -powiedziałem i pocałowałem Van w usta. - przecież nie była brzydka-zaśmiałem się.
A ona odwróciła się do mnie plecami.
Oczywiście ja się w nie wtuliłem.
Obejrzałem się odruchowo na okno i zobaczyłem GO !
sobota, 27 września 2014
sobota, 20 września 2014
Rozdział 38
Rozdział 38
Wysiadłem z samochodu zaparkowanego obok szpitala.
Wręcz biegłem w stronę wejścia.
Jeśli jej nie uratują,to ja także skończę z sobą!
Biegłem korytarzami, mając nadzieję że wszystko już w porządku.
W końcu zobaczyłem mamę Van.
-I co z nią? -zapytałem zdyszany.
-Nie za dobrze.
-A jakieś szczegóły?
-Och, Zaynie. Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć to proszę. Ma teraz operację jeśli ona nic nie zdziała amputują jej rękę -westchnęła - oczywiście jak przeżyje -powiedziała po cichu.
-Mamo!!! -powiedziałem wściekły -Nawet tak nie mów.
Siedzieliśmy już jakieś 2 godziny.
Byli chłopaki, była El.
Nagle z sali wyszedł lekarz, a ja zamarłem .
Nie mogłem się ruszyć.
-Czy jest tu narzeczony Pani Cogiel ?
-To ja -odezwałem się przejęty.
-Zapraszam do gabinetu.
O cholera. Tak zawsze jest jak umiera ktoś !!!
Szedłem korytarzem za lekarzem.
Byłem przejęty.
Nie wiedziałem jak się zachować.
Bałem się najgorszego.
Wszedłem powoli do gabinetu lekarza.
-Proszę usiąść- wskazał na krzesło.
Usiadłem i czekałem na wieści.
-Operacja się udała - zaśmiał się chyba z mojego przerażenia. -Nie trzeba amputować ręki.
-Dzięki Bogu. -powiedziałem.
-Dziecko także jest uratowane i nie ma co się martwić.
-Jakie dziecko ?
-Pani Cogiel jest w ciąży.
Zatkało mnie.
Cieszę się.
Ale czego mi nie powiedziała.
I będzie kolejna kłótnia...
-Aha, dziękuje za uratowanie dziecka i mojej narzeczonej.
-taka moja robota.
Uścisnęliśmy sobie dłoń po czym opuściłem gabinet.
-Operacja się udała.- powiedziałem szczęśliwy lecz zamyślony.
-Zayn wszystko w porządku?
-Tak, oprócz jednego szczegółu.
-Jakiego ? -zapytała przerażona mama.
-Vanessa jest w ciąży.
Mama Van aż wstała z krzesła.
-Naprawdę ?
-Tak, lekarz powiedział że udało się uratować dziecko.
-Czy ty nie chcesz tego dziecka?
-Chcę ! Ale boję się o Van. Mało co nie straciła drugiego dziecka !
-Zayn, dacie radę!- powiedziała mama Van po czym mnie przytuliła.
Siedzieliśmy jeszcze z godzinę na korytarzu czekając aż lekarz zezwoli na odwiedzenie Vanessy.
w końcu wyszła jakaś pielęgniarka i pozwoliła na odwiedzenie.
-Niestety, ale odwiedzić dziś może jedna osoba.
-Idź Zaynie. Ja przyjdę jutro. a teraz idę bo Bob czeka aż do niego zadzwonię i powiem co jest z jego córką.
-dobrze dziękuje -powiedziałem, po czym przytuliłem mame Vanessy.
Wszedłem po cichu do sali.
była nieprzytomna.Podszedłem do niej bliżej, po czym pocałowałem w głowę.
-Ma pan 15 minut, pacjentka ma odpoczywać. -powiedziała pielęgniarka zmieniając kroplówkę.
-dobrze. - odpowiedziałem.
I tak zakończył się ten dzień.
Będe miał dziecko! Tym razem swoje!
Wysiadłem z samochodu zaparkowanego obok szpitala.
Wręcz biegłem w stronę wejścia.
Jeśli jej nie uratują,to ja także skończę z sobą!
Biegłem korytarzami, mając nadzieję że wszystko już w porządku.
W końcu zobaczyłem mamę Van.
-I co z nią? -zapytałem zdyszany.
-Nie za dobrze.
-A jakieś szczegóły?
-Och, Zaynie. Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć to proszę. Ma teraz operację jeśli ona nic nie zdziała amputują jej rękę -westchnęła - oczywiście jak przeżyje -powiedziała po cichu.
-Mamo!!! -powiedziałem wściekły -Nawet tak nie mów.
Siedzieliśmy już jakieś 2 godziny.
Byli chłopaki, była El.
Nagle z sali wyszedł lekarz, a ja zamarłem .
Nie mogłem się ruszyć.
-Czy jest tu narzeczony Pani Cogiel ?
-To ja -odezwałem się przejęty.
-Zapraszam do gabinetu.
O cholera. Tak zawsze jest jak umiera ktoś !!!
Szedłem korytarzem za lekarzem.
Byłem przejęty.
Nie wiedziałem jak się zachować.
Bałem się najgorszego.
Wszedłem powoli do gabinetu lekarza.
-Proszę usiąść- wskazał na krzesło.
Usiadłem i czekałem na wieści.
-Operacja się udała - zaśmiał się chyba z mojego przerażenia. -Nie trzeba amputować ręki.
-Dzięki Bogu. -powiedziałem.
-Dziecko także jest uratowane i nie ma co się martwić.
-Jakie dziecko ?
-Pani Cogiel jest w ciąży.
Zatkało mnie.
Cieszę się.
Ale czego mi nie powiedziała.
I będzie kolejna kłótnia...
-Aha, dziękuje za uratowanie dziecka i mojej narzeczonej.
-taka moja robota.
Uścisnęliśmy sobie dłoń po czym opuściłem gabinet.
-Operacja się udała.- powiedziałem szczęśliwy lecz zamyślony.
-Zayn wszystko w porządku?
-Tak, oprócz jednego szczegółu.
-Jakiego ? -zapytała przerażona mama.
-Vanessa jest w ciąży.
Mama Van aż wstała z krzesła.
-Naprawdę ?
-Tak, lekarz powiedział że udało się uratować dziecko.
-Czy ty nie chcesz tego dziecka?
-Chcę ! Ale boję się o Van. Mało co nie straciła drugiego dziecka !
-Zayn, dacie radę!- powiedziała mama Van po czym mnie przytuliła.
Siedzieliśmy jeszcze z godzinę na korytarzu czekając aż lekarz zezwoli na odwiedzenie Vanessy.
w końcu wyszła jakaś pielęgniarka i pozwoliła na odwiedzenie.
-Niestety, ale odwiedzić dziś może jedna osoba.
-Idź Zaynie. Ja przyjdę jutro. a teraz idę bo Bob czeka aż do niego zadzwonię i powiem co jest z jego córką.
-dobrze dziękuje -powiedziałem, po czym przytuliłem mame Vanessy.
Wszedłem po cichu do sali.
była nieprzytomna.Podszedłem do niej bliżej, po czym pocałowałem w głowę.
-Ma pan 15 minut, pacjentka ma odpoczywać. -powiedziała pielęgniarka zmieniając kroplówkę.
-dobrze. - odpowiedziałem.
I tak zakończył się ten dzień.
Będe miał dziecko! Tym razem swoje!
sobota, 13 września 2014
Rozdział 37
Rozdział 37
Wszedłem do domu.
Usiadłem na łóżku i czekałem aż pojawią się chłopaki.
Nie minęło więcej niż 5 minut a przyjechał Harry za nim Niall, Liam i Louis.
-Więc co to ważnego ? - Zapytał zdyszany Louis.
-Muszę wam coś powiedzieć.
-Słuchamy. - powiedział zniecierpliwiony Harry.
-Pamiętajcie. Nie ważne co by się działo, zawsze będziemy razem.
-Weź nie pierdol tylko mów do rzeczy. - powiedział bardziej wkurzony Harry.
-Dobra - powiedziałem także wkurzony ich postawą. -odchodzę kurwa z zespołu. Krótko i na temat?-krzyknąłem.
Teraz się nikt nie odezwał.
Głucha cisza.
Kurwa.
-Żartujesz? - powiedział Liam.
-Dobre Malik, ale my też mamy swoje sprawy. - powiedział Harry i wolnym krokiem zamierzał w stronę drzwi.
-Nie ja nie żartuje. Właśnie w tej chwili mam zamiar pojechać do Modest'u i wszystko im powiedzieć .
-Niby co powiedzieć - odezwał się zdziwiony Louis.
-Że ja sie usuwam.
-Chłopaki, to rzeczywiście kurwa nie ma sensu. Odchodzę z Malikiem. -powiedział Harry
-Nie. Ja odchodzę sam. Wy róbcie dalej to co kochacie.
-Bez ciebie to nie to samo Zayn . - powiedział smutny Niall.
-I huj. poradzicie sobie.
-Ja też odchodzę. - powiedział Louis.
-Nie. -zaprzeczyłem.
-To nasza decyzja kurwa. My się do twojej nie wpierdalamy. -Podniósł głos Harry.
-To co kurwa, ktoś jeszcze odchodzi ? - krzyknąłem na całe gardło.
-Tak, ja. -powiedział Niall.
-Wy to kurwa zniszczyliście, to wasza jebana wina. Zniszczyliście coś nad czym pracowaliśmy parę lat. ! -odezwał się w końcu Li. - Ja także odchodzę.
Po tych słowach wstał z kanapy i z hukiem wyszedł z mojego domu.
-Kurwa. - powiedziałem i usiadłem na kanapie zakrywając twarz w dłoniach.
Siedzimy już 30 min, a Li nadal nie ma.
Po chwili zadzwonił telefon.
-Halo. -odebrałem.
-To ja Paul. Co wam kurwa odpierdala ?! Dopiero był tu wkurwiony Payne. Jak szybko wszedł tak szybko wyszedł, gadał coś o tym że wy wszystko zniszczyliście, że to koniec. O co chodzi. Chcę w tej chwili wytłumaczenie.
-To koniec One Direction. -powiedziałem spokojnie.
-Zayn, Co się dzieje? Za 10 minut macie być wszyscy w firmie, z Li pogadam na osobności.
-Ok.
Wsiedliśmy do Auta i pojechaliśmy do firmy.
Nikt w samochodzie nie miał odwagi aby sie odezwać więc ja wspaniały kierowca zacząłem gadać.
-Na pewno wy chcecie odejść ?
-Tak - powiedzieli chórem.
-Ale pamiętajcie, nic nas nie rozdzieli. Żaden koniec zespołu. Ani żadna osoba. Jasne?
-Tak - znów odpowiedzieli chórem i zaczęli się śmiać.
-Głupki. -także się zaśmiałem.
Gdy byliśmy już pod firmą.
Każdemu odjęło mowę.
-zayn, ty mówisz. - powiedział lekko przerażony Niall.
-Jak zawsze - powiedziałem pod nosem.
Weszliśmy o windy i wjechaliśmy na 7 piętro do Paula.
-Hej. - powiedziałem.
-Hej - odpowiedział wkurwiony.
-A teraz szybko podpisujemy papiery i ja musze jechać do Van.
-Chłopaki, nie tak szybko. Nie możecie tego skończyć!
-Możemy - powiedział Harry.
-Zastanówcie się.
-Kurwa mać. Dawaj te papiery bo nie wytrzymam.
Paul lekko wystraszony złapał za jakieś kartki po czym podsuną nam pod nos.
-Przepraszam że tak krzyknąłem. Zawsze będziesz naszym tatusiem. - powiedział lekko zmieszany Lou.
Po podpisaniu papierów przytuliliśmy się wszyscy.
Następnie szybko udałem się do szpitala.
wychodząc z firmy zadzwonił telefon.
-Mama Vanessy . -powiedziałem pod nosem - Halo.
-Zayn - powiedziała cała zapłakana. -jej stan jest krytyczny, jest coraz gorzej.
-Za raz będe. - powiedziałem i się rozłączyłem.
-Kurwa. -powiedziałem pod nosem i wsiadłem do samochodu.
Wszedłem do domu.
Usiadłem na łóżku i czekałem aż pojawią się chłopaki.
Nie minęło więcej niż 5 minut a przyjechał Harry za nim Niall, Liam i Louis.
-Więc co to ważnego ? - Zapytał zdyszany Louis.
-Muszę wam coś powiedzieć.
-Słuchamy. - powiedział zniecierpliwiony Harry.
-Pamiętajcie. Nie ważne co by się działo, zawsze będziemy razem.
-Weź nie pierdol tylko mów do rzeczy. - powiedział bardziej wkurzony Harry.
-Dobra - powiedziałem także wkurzony ich postawą. -odchodzę kurwa z zespołu. Krótko i na temat?-krzyknąłem.
Teraz się nikt nie odezwał.
Głucha cisza.
Kurwa.
-Żartujesz? - powiedział Liam.
-Dobre Malik, ale my też mamy swoje sprawy. - powiedział Harry i wolnym krokiem zamierzał w stronę drzwi.
-Nie ja nie żartuje. Właśnie w tej chwili mam zamiar pojechać do Modest'u i wszystko im powiedzieć .
-Niby co powiedzieć - odezwał się zdziwiony Louis.
-Że ja sie usuwam.
-Chłopaki, to rzeczywiście kurwa nie ma sensu. Odchodzę z Malikiem. -powiedział Harry
-Nie. Ja odchodzę sam. Wy róbcie dalej to co kochacie.
-Bez ciebie to nie to samo Zayn . - powiedział smutny Niall.
-I huj. poradzicie sobie.
-Ja też odchodzę. - powiedział Louis.
-Nie. -zaprzeczyłem.
-To nasza decyzja kurwa. My się do twojej nie wpierdalamy. -Podniósł głos Harry.
-To co kurwa, ktoś jeszcze odchodzi ? - krzyknąłem na całe gardło.
-Tak, ja. -powiedział Niall.
-Wy to kurwa zniszczyliście, to wasza jebana wina. Zniszczyliście coś nad czym pracowaliśmy parę lat. ! -odezwał się w końcu Li. - Ja także odchodzę.
Po tych słowach wstał z kanapy i z hukiem wyszedł z mojego domu.
-Kurwa. - powiedziałem i usiadłem na kanapie zakrywając twarz w dłoniach.
Siedzimy już 30 min, a Li nadal nie ma.
Po chwili zadzwonił telefon.
-Halo. -odebrałem.
-To ja Paul. Co wam kurwa odpierdala ?! Dopiero był tu wkurwiony Payne. Jak szybko wszedł tak szybko wyszedł, gadał coś o tym że wy wszystko zniszczyliście, że to koniec. O co chodzi. Chcę w tej chwili wytłumaczenie.
-To koniec One Direction. -powiedziałem spokojnie.
-Zayn, Co się dzieje? Za 10 minut macie być wszyscy w firmie, z Li pogadam na osobności.
-Ok.
Wsiedliśmy do Auta i pojechaliśmy do firmy.
Nikt w samochodzie nie miał odwagi aby sie odezwać więc ja wspaniały kierowca zacząłem gadać.
-Na pewno wy chcecie odejść ?
-Tak - powiedzieli chórem.
-Ale pamiętajcie, nic nas nie rozdzieli. Żaden koniec zespołu. Ani żadna osoba. Jasne?
-Tak - znów odpowiedzieli chórem i zaczęli się śmiać.
-Głupki. -także się zaśmiałem.
Gdy byliśmy już pod firmą.
Każdemu odjęło mowę.
-zayn, ty mówisz. - powiedział lekko przerażony Niall.
-Jak zawsze - powiedziałem pod nosem.
Weszliśmy o windy i wjechaliśmy na 7 piętro do Paula.
-Hej. - powiedziałem.
-Hej - odpowiedział wkurwiony.
-A teraz szybko podpisujemy papiery i ja musze jechać do Van.
-Chłopaki, nie tak szybko. Nie możecie tego skończyć!
-Możemy - powiedział Harry.
-Zastanówcie się.
-Kurwa mać. Dawaj te papiery bo nie wytrzymam.
Paul lekko wystraszony złapał za jakieś kartki po czym podsuną nam pod nos.
-Przepraszam że tak krzyknąłem. Zawsze będziesz naszym tatusiem. - powiedział lekko zmieszany Lou.
Po podpisaniu papierów przytuliliśmy się wszyscy.
Następnie szybko udałem się do szpitala.
wychodząc z firmy zadzwonił telefon.
-Mama Vanessy . -powiedziałem pod nosem - Halo.
-Zayn - powiedziała cała zapłakana. -jej stan jest krytyczny, jest coraz gorzej.
-Za raz będe. - powiedziałem i się rozłączyłem.
-Kurwa. -powiedziałem pod nosem i wsiadłem do samochodu.
piątek, 5 września 2014
Rozdział 36
Rozdział 36
Wyszedłem z łazienki bardziej uspokojony.
Lecz nadal byłem zdenerwowany na Van.
Dlaczego ona to zrobiła !
Tak mi jej szkoda, tyle przeżyła.
Rozwód rodziców, śmierć mamy, zaginięcie chłopaka, choroba, śpiączka, poronienie, narkotyki....
Boże.
A ja na to wszystko pozwoliłem !
Co ze mnie za chłopak który daje taaki przykład. !!!!
Jestem do dupy.
Kurwa chłopie, przestań się tak nad sobą użalać !
No ale niestety to moja wina i nie zmienię tego !
Po huj brałem to świństwo !
Jestem mega wkurwiony! Na siebie ale i na nią.
Na siebie za to że zamiast jej pomagać to sam ćpałem !
A na nią że się okaleczyła tak że straciła przytomność, nie wiadomo ile tak leżała.
10 minut? Może godzinę ? A może nawet całą noc !
Siedząc tak myślałem, zachowujemy się jak dzieci !
-Pan jest od pani Vanessy?
-Tak.
-Stan jest krytyczny. Przecięła sobie najważniejszą żyłę. Niech pan będzie gotowy na najgorsze.
-Nie będe gotowy na najgorsze bo wy do cholery macie ją uratować ! -Krzyknąłem w twarz lekarza, lecz on nie był wzruszony tym.
-Spokojniej, zrobimy co w naszej mocy. - po tych słowach odszedł spokojnie.
Jejku ile oni mają spokoju i cierpliwości.
Gdyby mi tak ktoś nawrzeszczał w twarz to by dostał po ryju.
Nagle zrobiło mi się tak smutno że zachciało mi się płakać.
Schowałem twarz w ręce i łzy popłynęły.
'' Niech pan będzie gotowy na najgorsze. ''
''Stan jest krytyczny.''
''Przecięła sobie najważniejszą żyłę.''
Te słowa były ciągle w mojej głowie.
Tyle przeżyliśmy.
Nie dam się i tym razem.
Znów wygramy.
miłość zawsze wygrywa.
Tym bardziej nasza.
Bo ona jest wytrzymała. Po wielu przeżyciach.
Najlepsza.
Moje oczy były już napuchnięte i mokre.
Nagle poczułem czyjś dotyk na moim ramieniu.
Oby to nie był lekarz z złą wiadomością !!!!
Spojrzałem lekko do góry.
Niepewnie lecz podniosłem.
-Dzień dobry Zaynie. - Odezwał się miły głos mamy Van.
otarłem łzy po czym uśmiechnąłem się lekko.
-Dzień dobry pani.
-''mamo'' poprawiła mnie.
-''mamo'' powtórzyłem cicho.
-I co z nią ?
-Stan krytyczny.
-oł... Ben będzie za chwilkę, musi gdzieś zaparkować samochód bo tu na szpitalnym parkingu nie ma miejsca.
-Um.. dobrze.
-Czy mogła by pani tu zostać i dzwonić do mnie jak coś będzie wiadomo ?
-Jasne, Zaynie. idź odpocznij sobie.
-teraz nie czas na odpoczynek. Dziękuje.
Ubrałem bluzę i wyszedłem z szpitala.
Pisząc esemesa do chłopaków :
''Wszyscy u mnie za 15 minut! WAŻNE!''Włożyłem telefon do kieszeni i wsiadłem w samochód.
Udając się w drogę do domu.
Wyszedłem z łazienki bardziej uspokojony.
Lecz nadal byłem zdenerwowany na Van.
Dlaczego ona to zrobiła !
Tak mi jej szkoda, tyle przeżyła.
Rozwód rodziców, śmierć mamy, zaginięcie chłopaka, choroba, śpiączka, poronienie, narkotyki....
Boże.
A ja na to wszystko pozwoliłem !
Co ze mnie za chłopak który daje taaki przykład. !!!!
Jestem do dupy.
Kurwa chłopie, przestań się tak nad sobą użalać !
No ale niestety to moja wina i nie zmienię tego !
Po huj brałem to świństwo !
Jestem mega wkurwiony! Na siebie ale i na nią.
Na siebie za to że zamiast jej pomagać to sam ćpałem !
A na nią że się okaleczyła tak że straciła przytomność, nie wiadomo ile tak leżała.
10 minut? Może godzinę ? A może nawet całą noc !
Siedząc tak myślałem, zachowujemy się jak dzieci !
-Pan jest od pani Vanessy?
-Tak.
-Stan jest krytyczny. Przecięła sobie najważniejszą żyłę. Niech pan będzie gotowy na najgorsze.
-Nie będe gotowy na najgorsze bo wy do cholery macie ją uratować ! -Krzyknąłem w twarz lekarza, lecz on nie był wzruszony tym.
-Spokojniej, zrobimy co w naszej mocy. - po tych słowach odszedł spokojnie.
Jejku ile oni mają spokoju i cierpliwości.
Gdyby mi tak ktoś nawrzeszczał w twarz to by dostał po ryju.
Nagle zrobiło mi się tak smutno że zachciało mi się płakać.
Schowałem twarz w ręce i łzy popłynęły.
'' Niech pan będzie gotowy na najgorsze. ''
''Stan jest krytyczny.''
''Przecięła sobie najważniejszą żyłę.''
Te słowa były ciągle w mojej głowie.
Tyle przeżyliśmy.
Nie dam się i tym razem.
Znów wygramy.
miłość zawsze wygrywa.
Tym bardziej nasza.
Bo ona jest wytrzymała. Po wielu przeżyciach.
Najlepsza.
Moje oczy były już napuchnięte i mokre.
Nagle poczułem czyjś dotyk na moim ramieniu.
Oby to nie był lekarz z złą wiadomością !!!!
Spojrzałem lekko do góry.
Niepewnie lecz podniosłem.
-Dzień dobry Zaynie. - Odezwał się miły głos mamy Van.
otarłem łzy po czym uśmiechnąłem się lekko.
-Dzień dobry pani.
-''mamo'' poprawiła mnie.
-''mamo'' powtórzyłem cicho.
-I co z nią ?
-Stan krytyczny.
-oł... Ben będzie za chwilkę, musi gdzieś zaparkować samochód bo tu na szpitalnym parkingu nie ma miejsca.
-Um.. dobrze.
-Czy mogła by pani tu zostać i dzwonić do mnie jak coś będzie wiadomo ?
-Jasne, Zaynie. idź odpocznij sobie.
-teraz nie czas na odpoczynek. Dziękuje.
Ubrałem bluzę i wyszedłem z szpitala.
Pisząc esemesa do chłopaków :
''Wszyscy u mnie za 15 minut! WAŻNE!''Włożyłem telefon do kieszeni i wsiadłem w samochód.
Udając się w drogę do domu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)